Rywale stają się sojusznikami. Te firmy „łączą siły” w celu uniknięcia kar

Mające obowiązywać od 2025 roku nowe normy emisji spalin sprawiają, że nawet odwieczni rywale zawierają sojusze. Oto, jak firmy motoryzacyjne znalazły sposób na uniknięcie bardzo wysokich kar. Kto z kim będzie współpracował?
Wymaganie dotyczące średniej emisji dwutlenku węgla do atmosfery na danego producent ulegną drastycznemu zaostrzeniu już od 1 stycznia 2025 roku. W ich wyniku maksymalny pułap dla tego gazu zostanie obniżony do około 94 gr./km.
Aż tak duża redukcja wywołała popłoch w branży motoryzacyjnej. Powód? Drakońskie kary za przekroczenie normy. Za każdy gram powyżej niej grozi 94 euro razy liczba sprzedanych samochodów. Jeśli idzie ona w setki tysięcy czy miliony sztuk, kwota okazuje się bardzo sroga.
W przypadku aut dostawczych producenci mają wręcz związane ręce. Dzieje się tak, ponieważ rynek na elektryczne pojazdy tego typu w Europie jest mizerny. W ciągu pierwszych 9 miesięcy bieżącego roku, zgodnie z danymi DataForce, stanowiły one zaledwie 6% sprzedaży (TUTAJ przeczytasz o tym więcej).
Kredyty węglowe: powszechna praktyka
W lepszej sytuacji znajdują się producenci aut osobowych. Według Automotive News od 2025 roku muszą oni zmniejszyć średnią emisję dwutlenku węgla o 15% (dostawczych: o 17%). Owszem, nie sprzyja temu tegoroczna koniunktura na elektryki w Europie, jednak ostatnie 2 miesiące (na plusie) pozwalają spoglądać nieco bardziej optymistycznie w najbliższą przyszłość.
Aby obronić się przed karami sprzedaż elektryków musi wzrosnąć powyżej 20% – z 14% w pierwszym półroczu 2024 roku. Jest też jednak drugi sposób. To dzielenie się nadwyżkami wolnej emisji dwutlenku węgla z producentami, którzy znajdują się poniżej normy.
Tak od lat robi Tesla i zarabia na tym mnóstwo pieniędzy. Amerykański wytwórca w samym 2023 roku z tego tytułu wzbogacił się o 1,79 mld dolarów. Rok wcześniej było to 1,78 mld dolarów.
Na razie plany dotyczące unikania kar za CO2 zdradziło Suzuki. Ta japońska firma (TUTAJ poznasz TOP 40 światowych firm motoryzacyjnych) porzuciła w Europie Toyotę, od której do tej pory brała kredyty węglowe na rzecz Volvo Cars.
W ten sposób uniknie kary, jednak będzie musiało dać zarobić Szwedom. Okazuje się bowiem, że Volvo Cars jest jednym z nielicznych tradycyjnych wytwórców, którzy już w tym roku spełniają nowe normy. Ba, mieszczą się wyraźnie poniżej narzuconej wartości.
TUTAJ poznasz zupełnie nowe Suzuki Vitara.
Tesla zarabia krocie
Więcej producentów na razie nie uchyliło rąbka tajemnicy, ale mają na to czas do końca bieżącego roku. Zgodnie z raportem, opublikowanym przez Międzynarodową Radę ds. Czystego Transportu (ICCT), oczekuje się, że w przyszłym roku kilku producentów i jednocześnie konkurentów będzie dzielić się kredytami na emisję dwutlenku węgla.
I tak, Volkswagen połączy siły z Teslą. Zapewne swoje emisje z wykorzystaniem firmy Elona Muska będą obniżać również Mercedes i Stellantis. Z kolei Toyota podejmie współpracę z sojuszem Renault, Nissan, Mitsubishi (TUTAJ przeczytasz o kłopotach Nissana).
ICCT wskazuje, że Volvo Cars może zacząć zarabiać na kolejnym partnerze. Obok Suzuki wskazuje Forda, który właśnie ogłosił ograniczenie produkcji w swojej fabryce w Kolonii, gdzie powstają elektryczne Explorer i Capri.
BMW i Kia, m.in., dzięki zwiększonej sprzedaży aut na prąd, zapewne bez pomocy z zewnątrz będą w stanie spełnić przyszłoroczne wymagania. Ciekawe stanowisko przyjął koncern Stellantis, którego włodarze stwierdzili, że ograniczą produkcję aut spalinowych tak, aby nie musieć płacić kar.
Zarówno przedstawiciele Renault, jak i Volkswagena przyznali, że kupowanie kredytów węglowych od innych producentów to bardzo przydatna opcja na uniknięcie kar. Powszechnie uważa się, że Niemcy w 2021 roku musieli zapłacić około 90 mln euro kar za niespełnienie nowych wtedy, bardziej rygorystycznych wymogów.