Donald Trump wytyka Europie, że „nie kupujemy Chevroletów”. Będą bolesne zmiany?
To już pewne. Donald Trump będzie kolejnym, 47. prezydentem USA. Polityk, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi, w trakcie swojej kampanii często ostro krytykował Europę, a w szczególności firmy samochodowe. Co dla europejskiego przemysłu motoryzacyjnego może oznaczać jego prezydentura?
Donald Trump po zaprzysiężeniu, przewidzianym na 20 stycznia 2025 roku, stanie się najstarszym prezydentem w historii USA. Urząd obejmie w wieku 78 lat. Poza tym będzie pierwszym prezydentem skazanym za przestępstwo i pierwszym od XIX wieku, sprawującym dwie kadencje, ale nie z rzędu.
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) October 21, 2024
Amerykanin, urodzony 14 czerwca 1946 roku w Nowym Jorku, jest znany ze swoich ciętych wypowiedzi, częstego braku „poprawności politycznej” oraz z licznych skandali. Trump, który chwali m.in. Mercedesa „za niezawodne, solidne i eleganckie samochody”, podczas ostatniej kampanii prezydenckiej wielokrotnie krytykował politykę handlową Europy.
Zwłaszcza w sektorze motoryzacyjnym.
Trump i europejski przemysł motoryzacyjny: koniec wykorzystywania?
Według Donalda Trumpa Stary Kontynent jest zły, ponieważ nie kupuje amerykańskich samochodów. I nie ma tutaj znaczenia fakt, że General Motors nigdy nie radził sobie w Europie, a Ford tworzy osobne modele na nasz rynek i je tutaj produkuje. Z kolei Stellantis, będący właścicielem m.in. Jeepa i Dodge'a, nie jest ani amerykański, ani włoski.
Podczas burzliwego wiecu w Pensylwanii Trump krytykował Europę m.in. za niesprawiedliwe stosunki handlowe i protekcjonalizm gospodarczy. Pod koniec kampanii jeszcze ostrzej oskarżał nasz kontynent, a w szczególności producentów samochodów.
„Oni nas oszukują. Wysyłają nam swoje samochody i nie kupują naszych Chevroletów” – wykrzykiwał Trump z mównicy. Gdy stwierdził – „położę temu kres” – spotkał się z ogromnym aplauzem zgromadzonych.
Według Trumpa, gabinet Joe Bidena wykazał się brakiem kompetencji w prowadzeniu negocjacji gospodarczych. Przez to „nawet przyjazne kraje wykorzystywały nas” – mówił przyszły prezydent USA.
Co więcej, Europa zalewa rynek amerykański milionami samochodów takich marek, jak Mercedes, BMW i Volkswagen, ale jednocześnie „w zamian nie kupują żadnego z naszych produktów” – podkreślał Trump. Dostało się też amerykańskim producentom za zagraniczne fabryki, w szczególności Stellantisowi.
Trump w czasie jednego z wieców wspomniał o anegdocie sprzed kilku lat, gdy spotkał się z kanclerz Merkel w Berlinie. Wtedy zapytał ją o liczbę Chevroletów jeżdżących po stolicy Niemiec. Rzekomo usłyszał odpowiedź – „że nie ma tu żadnego Chevroleta”.
„Zapytałem ją, czy uważa to za uczciwe. I musicie się zgodzić. Okradają nas, a my położymy temu kres” – stwierdził Trump.
Trump i europejski przemysł motoryzacyjny: akcje już spadły
Co oznacza więc druga kadencja Donalda Trumpa dla europejskiego przemysłu motoryzacyjnego? Przede wszystkim nową politykę celną. Przyszły prezydent USA znany jest z promowania krajowej produkcji i zwiększania jej konkurencyjności.
W efekcie Trump może wprowadzić cła praktycznie na wszystkie towary importowane do USA. Powszechnie mówi się o 10-20%. Objęte byłyby nimi również auta oraz części samochodowe. Dla Unii Europejskiej samochody i maszyny stanowią największą część eksportu do Stanów Zjednoczonych. Kraj jest też największym rynkiem eksportowym dla niemieckich wytwórców aut, którzy ostatnio notują spore spadki.
Po ogłoszeniu zwycięstwa Trumpa w wyborach prezydenckich, w środę, 6 listopada akcje BMW w Niemczech spadły o 6,6%. Mercedes stracił 6,4%, Porsche 4,9%, a Volkswagen – 4,3%. Ba, firmy te znalazły się wśród najmocniej przecenionych tego dnia. Jednocześnie papiery wartościowe amerykańskich koncernów wzrosły. General Motors i Ford zyskały po 4%. Z kolei Stellantis, notowany na giełdzie w Mediolanie, zyskał 1,3%.
Wprowadzenie ceł przez Trumpa z pewnością uderzyłoby w europejskich wytwórców podwójnie. Z jednej strony ich produkty stałyby się mniej konkurencyjne wobec samochodów amerykańskich. A to przyczyniłoby się do spadku ich sprzedaży i zysków.
Z drugiej strony dostałoby się fabrykom europejskich marek, zlokalizowanym w USA i produkującym auta na tamtejszy rynek. Dlaczego? Otóż wiele podzespołów niezbędnych do ich budowy wciąż przypływa z Europy.
Trump zapowiedział, ze zamierza wprowadzić 100-procentowe cła na samochody koncernu Stellantis, sprowadzane do USA, jeśli zdecyduje się on przenieść część produkcji do Meksyku. Zresztą przyszły prezydent USA już ostrzegał nawet przed 200-procentowymi cłami na pojazdy importowane od południowego sąsiada, znanego ze znacznie niższych kosztów produkcji.
TUTAJ przeczytasz o problemach Volkswagena.
Trump namawia do miejscowej produkcji
Donald Trump na wiecu w Savannah stwierdził, że „chce, aby niemieckie firmy stały się amerykańskimi firmami samochodowymi. Chce, aby budowały swoje fabryki tutaj”. Jest też otwarty na to, aby chińscy producenci wytwarzali swoje samochody w USA.
„Zamierzamy dać zachęty, jeśli Chiny i inne kraje zechcą przyjechać tutaj i sprzedawać samochody, wybudują tutaj fabryki i zatrudnią naszych pracowników” – powiedział Trump Reutersowi w sierpniu.
Joe Biden wprowadził 100-procentowe cła na samochody elektryczne z Państwa Środka. Trump prawdopodobnie pójdzie jeszcze dalej i ogłosi 60-procentowe cła na wszystkie inne produkty z Chin. Ten ruch zapewne wywoła wojnę handlową, ale jest na rękę Elonowi Muskowi (poparł Trumpa w ostatnich wyborach), który ma już fabryki Tesli w Chinach i Europie.
Przyszły prezydent USA planuje również poluzowanie miejscowych przepisów dotyczących emisji spalin oraz ograniczenie lub wyeliminowanie ulg podatkowych i innych zachęt dla elektryków. Da to większą elastyczność w budowaniu dochodowych (i paliwożernych) SUV-ów oraz pick-upów. Wszystkie powyższe ruchy mają na celu jedno – zapewnienie jak największej liczby miejsc pracy na rodzimym rynku.
Dla europejskich wytwórców szykuje się z kolei następny twardy orzech do zgryzienia. Już mocno tracą w Chinach na rzecz rodzimych producentów. Prezydentura Trumpa może ich zmusić do jeszcze większego zaciskania pasa… Tym bardziej że ostatnie wyniki finansowe BMW czy Audi były znacznie gorsze niż zeszłoroczne.