Jazda z głową, a nie rękami. Nie ma taryfy ulgowej
Dzisiaj jestem jedynym na świecie profesjonalnym kierowcą sportowym, który prowadzi stopą i z sukcesami rywalizuję na równych zasadach z najlepszymi. Aby dojść do tego miejsca musiałem przejść długą i trudną drogę. Gdy obudziłem się w szpitalu po amputacji, nie pomyślałbym, że to wszystko będzie możliwe.
Jedna chwila, która zmienia życie
Od kiedy pamiętam fascynowałem się motoryzacją. Zespoły wyścigowe, zawody i atmosfera wyścigów to coś, co niesamowicie mnie przyciągało. Podejmowałem różne kroki i poszukiwałem informacji, w jaki sposób mogę dostać się w przyszłości do świata motorsportu. Byłem na dobrej drodze realizacji tego celu: kupiłem samochód, który w zaciszu swojego garażu przygotowywałem do startów. Wszystko zmieniło się w ciągu kilku godzin.
Miałem wtedy 20 lat. Razem z moim kolegą jechaliśmy na motocyklach dobrze znaną nam drogą, gdy w pewnej chwili z drogi podporządkowanej wyjechał samochód. Udało mi się uniknąć zderzenia z autem, ale wylądowałem na przydrożnej barierce wyspawanej z metalowych rurek. Straciłem przytomność. Dwie godziny później obudziłem się w szpitalu po operacji bez obydwu rąk.
Nowa normalność
Wszystkim wydawało się, że moja kariera w motorsporcie jest przekreślona – w końcu ręce to podstawowe narzędzie każdego kierowcy. Jednak już wtedy uznałem, że się nie poddam. Szukałem rozwiązań, które mogłyby pomóc mi wrócić do „normalnego” życia. Nauczyłem się obsługi komputera nogami, co okazało się świetną rehabilitacją.
Podczas przeszukiwania Internetu natknąłem się na film, w którym Amerykanin, który nie miał rąk, prowadził swojego muscle cara stopą. Miał automatyczną skrzynię biegów, lewą nogą operował kierownicą, a prawą – gazem i hamulcem. To odkrycie napawało mnie nadzieją. Już następnego dnia kupiliśmy samochód z automatem i pojechałem z tatą na zamknięty plac, aby spróbować swoich sił. Wrzuciłem drive’a, położyłem stopę na kierownicy i dodałem gazu. Auto zaczęło jechać. To magiczny moment. Niestety, po 10 minutach okazało się, że pozycja jest bardzo nienaturalna i noga szybko się męczy. Łapały mnie skurcze, więc zacząłem się rozciągać i z każdym dniem mogłem jeździć dłużej. Teraz potrafię pokonać za kierownicą trasę, która zajmuje nawet kilka godzin.
Po około roku zobaczyłem, że nie odstaję od innych kierowców w ruchu drogowym. Wtedy pojawiły się myśli o możliwości powrotu do sportu. Kupiłem samochód, który stopniowo modyfikowałem do swoich nowych potrzeb – zmiana ustawienia fotela, odległości do kierownicy czy odpowiednia lokalizacja pedałów miały dla mnie ogromne znaczenie.
Powrót na tor
Po wielu treningach postawiłem kolejny krok – zgłosiłem się do Automobilklubu Rzemieślnik w celu uzyskania licencji kierowcy wyścigowego. W klubie nieco zdębieli, gdy usłyszeli, że chłopak bez rąk chce starać się o oficjalną licencję. Umówiliśmy się na torze Słomczyn, gdzie był obecny również instruktor jazdy sportowej. Przejechaliśmy kilka kółek po torze, a gdy wysiadł wszyscy pytali go: „no i jak, jak jeździ?”. Instruktor wzruszył ramionami i powiedział tylko: „no, ogarnia”. Wszyscy się roześmiali.
Niestety, pojawił się kolejny problem. Podczas egzaminu na licencję należy wypiąć się z pasów i opuścić samochód w ciągu 8 sekund. Do tej pory zawsze ktoś mi pomagał w odpięciu, co stało się kolejnym wyzwaniem. Radziłem się wielu osób – nawet teamu Leszka Kuzaja. Jednak nikt nie potrafił mi pomóc. W końcu wymyśliłem proste, a genialne rozwiązanie – klamra na brzuchu połączona jest z dodatkowym pedałem za pośrednictwem linki. Jednym kopnięciem rozpinam pasy. Dzięki temu podczas egzaminu wysiadłem najszybciej z wszystkich zdających – w niecałe 5 sekund. Spełniło się moje wielkie marzenie o byciu kierowcą sportowym.
Później moja historia potoczyła się jak w przypadków innych kierowców – przygotowywanie samochodu do startu, budowanie zespołu i poszukiwanie sponsorów. Na początku tej drogi mój potencjał dostrzegł Krzysztof Oleksowicz – właściciel Inter Cars, który zaproponował mi współpracę i podjęcie wyzwania startów w drifcie – najszybciej rozwijającym się sporcie motorowym w Polsce. Bez wahania przyjąłem tę propozycję.
Dzisiaj jestem w stanie rywalizować i wygrywać w regularnych zawodach driftingowych w Polsce i za granicą. W 2017 roku zwyciężyłem po raz pierwszy w rundzie rozgrywanej na niemieckim torze Lausitzring, a w sezonie 2019 – stanąłem na trzecim stopniu podium klasyfikacji generalnej Driftingowych Mistrzostw Polski, dzięki czemu zdobyłem tytuł II Wicemistrza Polski w drifcie. W 2020 roku po raz pierwszy triumfowałem w rundzie DMP i chcę jeszcze niejednokrotnie to powtórzyć.
Jazda autem to jazda z głową, nie rękami
Nie mam taryfy ulgowej – albo rywalizuję ze sprawnymi kierowcami albo w ogóle. Lewą stopą trzymam kierownicę, prawą – operuję gazem, hamulcem i hamulcem ręcznym, a biegi zmieniam prawym barkiem za pomocą specjalnych łopatek. W taki sposób driftuję 1000-konnym BMW z potężnym podwójnie turbodoładowanym silnikiem V8.
Moją pasję doceniło wiele osób na całym świecie – m.in. Richard Hammond w programie „The Grand Tour”, kierowca F1 – Nico Hulkenberg czy Ken Block podczas naszego spotkania podczas finału Gymkhany GRiD w 2019 roku. Nadal stawiam sobie ambitne cele i nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
A dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo samochód to przedłużenie człowieka, które można opanować. Najważniejsze nie jest to, jak mocno naciskasz gaz, jak ostro skręcasz kierownicą czy w jaki sposób to robisz. Liczy się przede wszystkim to, co masz w głowie. Nie warto skupiać się wyłącznie na własnych ograniczeniach – lepiej szukać alternatywnych rozwiązań. Wiem to z własnego doświadczenia.