Niebawem zabraknie samochodów używanych. Nawet milion! (OPINIA)
Kuriozum! Pandemia? Spadki sprzedaży? Recesja? Okazuje się, że na naszym rynku niebawem zabraknie samochodów używanych. Nawet milion. To efekt pandemii, ale także prowadzonej przez ostatnie lata polityki produkcji i zamówień. Pamiętacie wyprzedaże rocznika?
Modne jeszcze kilka lat temu, dzisiaj praktycznie nie istnieją. Dlaczego? Bo nie ma samochodów. Popyt przewyższa podaż. Nie ma czym handlować.
Kiedyś, nie cierpię tego słowa, ale tak niestety było, fabryki produkowały, ile się da. Na tzw. plac, czyli stock. Był popyt, była i produkcja. W końcu kiedyś wszystkie te auta się sprzedadzą, najwyżej z większym rabatem. I tak wymyślono wyprzedaże rocznika. By pozbyć się z placów starych/nowych aut.
Bystrzy księgowi podrapali się jednak w czoło i policzyli, że po co produkować na zapas i sprzedawać z mniejszym zyskiem, skoro można wyregulować produkcję i sprzedawać w normalnej cenie.
No i przyszła pandemia. Na wszystko nałożyły się podwyżki cen samochodów, restrykcyjne normy emisji spalin no i wspomniany korona wirus. Pamiętacie burzę medialną na temat niesprzedawalnych samochodów z powodu niespełniających rygorystycznych norm emisji spalin? To nie bajka, to rzeczywistość. Gdyby któryś z koncernów zostały z placem pełnym auta homologowanych dla nieobowiązującej już normy Euro6/6a, mógłby je oddać co najwyżej na złom. Kilkaset samochodów można wpuścić w rynek, rejestrując „na dilera”. Ale kilkanaście tysięcy? Nikogo na to nie stać. Dlatego ograniczono produkcję. Nikt się wtedy nie przejmował, że kiedyś a rynku zabraknie samochodów używanych.
Co więcej, niechcianych samochodów nie opłaca się przerabiać, rozbierać, odzyskiwać z nich elementów. Trzeba je zutylizować. Właśnie dlatego w Stanach Zjednoczonych na pustyni schną tysiące Volkswagenów pamiętających jeszcze aferę Dieselegate. Szefowie niemieckiego giganta marzą pewnie, by zabrała je burza piaskowa.
Taxi? Nie dziękuję
A co z tym popytem? Jak pokazują dane OTOMOTO, od czerwca 2020 aż o 12 proc. wzrosło zainteresowanie samochodami używanymi. Samochodów używanych szukają przede wszystkim ci, którzy do tej pory samochodu nie posiadali w ogóle.
Jak wynika z Raportu ISR 2020 największy popyt jest na małe miejskie samochody z małymi ekonomicznymi silnikami benzynowymi. Jesteśmy w stanie za takie cudo zapłacić do 5 tys. zł. Nie ma cudów, za takie pieniądze nowego auta się nie dostanie. Świeżego używanego również. Zatem w grę wchodzą około dziesięcioletnie i dość już wysłużone samochody.
W naszej nowej rzeczywistości samochód jest po prostu niezbędny, zarówno na co dzień, jak i w sytuacjach kryzysowych. Komunikacja publiczna, taksówki i inne rozwiązania, takie jak carsharing, wiążą się z istotnymi ograniczeniami i dodatkowym ryzykiem. A przecież nikt nie chce ryzykować zdrowia własnego i swoich bliskich.
Nie sprzedam, jeszcze pojeżdżę
Na domiar złego zawirowaniu uległ naturalny cykl wymiany samochodów. Podaż aut od prywatnych właścicieli jest wyraźnie niższa. Spowodowane jest to nie najlepszymi nastrojami zakupowymi.
Właściciele samochodów z najtańszego segmentu w obawie przed utratą pracy po prostu niechętnie zmieniają auta na nowe lub młodsze. Powody są różne, obawa o sytuację finansową związaną z tym, co się dzieje na rynku pracy, niechęć do „przejadania” oszczędności oraz fakt, że w nowej rzeczywistości jeździmy mniej.
Widząc niepewne nastroje klientów, dilerzy również zmieniają swoje podejście. Zmniejszają liczbę samochodów na stocku w obawie, że ich nie sprzedadzą. Całkowita podaż zmniejszyła się o blisko 24 proc. W końcu lepiej nie mieć auta niż zostać z placem starych modeli.
Zamknięte fabryki
Nie bez znaczenia jest fakt, że przy pierwszej fali pandemii wiele koncernów zamknęło swoje fabryki. Skutki tego odczuwamy do dzisiaj. Na rynek europejski w 2020 trafiło o 24 proc. mniej nowych samochodów. Poddostawcy, którzy również wstrzymali produkcję, nie dość, że nie są w stanie dostarczyć zamówień, to na dodatek borykają się z problemami swoich poddostawców. Naruszony bowiem został cały łańcuch dostaw. A powrót do normalności może potrwać nawet kilka lat. Już wiecie, dlaczego na rynku wtórnym zabraknie samochodów używanych?
Pandemia trwa nadal i już słychać zapowiedzi, że produkcja znowu stanie. Tym razem z powodu braku podzespołów i problemami ze stalą. Szacuje się, że może to doprowadzić do ograniczenia dostaw nowych samochodów o kolejne 10 proc.
Bezpośrednim tego efektem jest automatycznie spadek podaży samochodów używanych. Dla Polski ma to znaczenie kluczowe, ponieważ jedna czwarta samochodów na naszym rynku to importowane używane samochody osobowe, z których aż 60 proc. pochodzi z Niemiec.
Jeżeli więc dzisiaj Niemiecki kierowca nie wymienia samochodu na nowy, i to z różnych powodów, ten używany nie trafi na nasz rynek wtórny. Ekolodzy krzykną z radości: i dobrze, w końcu mniej złomu trafi do Polski. Czyżby? Owszem sprowadzamy coraz starsze auta, ale te stare wypierają starsze. Może się zatem okazać, że zostaniemy z własnym złomem i to w naprawdę tragicznym stanie.
Zabraknie samochodów używanych
Są trzy scenariusze rozwoju tej sytuacji. I niestety trzy się już sprawdzają. Po pierwsze rynek się skurczy. Zarówno dealerzy, jak i sprzedawcy aut używanych, ale także warsztaty samochodowe i dostawcy części zarobią mniej. A warto przypomnieć, że Polska jest potęgą w dostawie komponentów dla całej motoryzacyjnej branży.
Po drugie, wobec mniejszej podaży, wzrosną ceny samochodów. Jak pokazują wyliczenia Samaru, przez ostatni rok ceny nowych samochodów wzrosły o blisko 11 procent. Według wyliczeń na koniec września 2020 roku średnia ważona cena nowego auta osobowego wynosiła aż 121 921 zł i była wyższa o 10,9 proc. od tej sprzed roku. Czy ma to przełożenie na auta używane? Owszem. Średnie ceny samochodów używanych wzrosły o ok. 20 proc. Skoro aut brakuje na rynku, te, które są, drożeją.
Po trzecie, ze względu na niepewną sytuację gospodarstw domowych, kluczowym czynnikiem zakupowym będzie cena. Klienci będą kupowali samochody najtańsze, czyli jeszcze starsze i w jeszcze gorszym stanie technicznym. Poza tym kierowcy będą dłużej trzymać i użytkować swoje leciwe samochody.
Ten trend zaczyna już być widoczny, w 2020 importowane używane samochody osobowe postarzały się o kolejny rok i ich średni wiek to 12 lat, w porównaniu do 8 lat w roku 2010.
Liczy się marża, nie ilość
W tej całej sytuacji najciekawsze jest to, że koncerny mimo mniejszej sprzedaży, zarabiają całkiem nieźle. Oczywiście trudno szukać marek, które ubiegły rok zamknęły na plusie. Na polskim rynku sprzedaż zwiększyły jedynie Audi i Lexus. Wszystkie inne zamknęły 2020 na minusie. Ale na Polsce świat się przecież nie kończy.
Lamborghini pochwaliło się, że w ubiegłym roku włoska marka należąca do Grupy Volkswagena, sprzedała co prawda mniej samochodów, ale zarobiła na nich więcej. Jak to możliwe? Powiecie, że segment premium i super samochodów rządzi się własnymi prawami. I tak i nie. W przypadku Lamborghini faktycznie sprzedawały się tylko te najdroższe.
Jednak producenci, także popularnych marek, coraz chętniej zwracają uwagę na marżę. Ilość jest ważna, ale schodzi na drugi plan. Lepiej przecież sprzedać kilka droższych samochodów, na które cały czas jest duże branie, niż tracić czas na samochody budżetowe. Tam ważny jest wolumen, a o niego coraz trudniej.
Legendy do odstrzału
Właśnie dlatego Ola Källenius, dyrektor generalny Daimlera zapowiedział przegląd portfolio, aby skupić się na najbardziej obiecujących produktach. Co to oznacza? Likwidację tych modeli, na których Mercedes zarabia najmniej. I nie chodzi tu wcale o niszową X klasę, czy CLS-a. To także przeliczenie, czy opłaca się sprzedawać z małym zyskiem sedana na klasie A.
Taki przegląd portfolio widać w wielu koncernach. Jim Hackett, dyrektor generalny koncernu Ford ogłosił swego czasu, że marka szukając oszczędności, będzie się koncentrować na „zdrowej części swojego biznesu”, czyli ciężarówkach i crossoverach. Między wierszami można odczytać plan zakończenia produkcji sedanów, czyli Mondeo i hatchbacków, czyli Fusion, a u nas Focusa. Przynajmniej w USA.
Volkswagen rozpoczął proces przyzwyczajania klientów do pożegnania z Passatem i Golfem. Na razie także na rynku Amerykańskim, ale od czegoś trzeba w końcu zacząć. Renault skasuje niebawem kilka swoich kultowych modeli, podobnie Kia, a nawet egzotyczna Lada.
Wszystko dzięki, a może przez elektryfikację. Bo przecież od 2030 nie kupisz już spalinowego Volvo ani spalinowego Forda, ani spalinowego Mini. Choć w tym ostatnim przypadku przejście na elektryki ma się rozpocząć od 2025 roku.