Wbrew pozorom, darmowe ładowarki wciąż się trafiają, jednak jest ich już coraz mniej i zazwyczaj okazują się one raczej solidnie obłożone, więc nierzadko czas poświęcony na szukanie i stanie w kolejce chyba lepiej spożytkować na „tankowanie” energii w którymś z płatnych punktów. Albo w domu, najlepiej z własnej fotowoltaiki. Poza tym darmowe ładowarki „na mieście” często mają dość ograniczone parametry, albo znajdują się w miejscach, gdzie i tak trzeba zapłacić za parkowanie.
Nie da się ukryć, że elektromobilność w Polsce to temat, który chwilowo wywołuje wiele emocji. Zwolennicy aut zasilanych prądem nie mogą się ich nachwalić, przeciwnicy szydzą z kolei, że po co komu elektryk, skoro zasięg jest kiepski, a ładować prądu – zwłaszcza w trasie – często nie bardzo jest gdzie. No i ceny energii elektrycznej też spadać raczej nie będą. Prawda, jak to zwykle bywa, leży pośrodku. I nie jest ani tak dobrze, jak chcą jedni, ani tak źle, jak uważają drudzy. Zaskakujący okazuje się natomiast fakt, że nadal trafiają się takie miejsca, gdzie auto elektryczne lub hybrydę plug-in da się naładować za darmo. A to akurat dobra wiadomość.
Najważniejsze pytanie brzmi – jak i gdzie takich ładowarek szukać? Cóż, to dość proste i chyba nikogo nie zaskoczy, że najlepszym narzędziem jest w tym wypadku internet. Czyli smartfon lub tablet z zainstalowaną aplikacją wskazującą punkty ładowania (np. Plugshare, Chargemap). Wystarczy wejść w filtry (ustawienia) i wyświetlić tylko te darmowe „słupki”. Po odhaczeniu owego okienka okaże się jednak, że z mapy – pokazującej początkowo wszystkie dostępne stacje ładowania – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknie większość punktów. Czyli te płatne. Te, które zostaną, powinny być darmowe. Ale często tylko w teorii.
Po pierwsze, wiele tego typu urządzeń znajduje się na terenie hoteli/serwisów samochodowych/punktów usługowych. I aby z darmowego ładowania skorzystać, to należy najpierw wykupić jakąś usługę lub towar oferowany przez dany sklep/serwis etc. Czasem zdarza się też tak, że ładowarka oznaczona jako darmowa w jakiejś aplikacji tak naprawdę wymaga wniesienia opłaty – czasem to efekt zmiany zasad panujących w danym punkcie ładowania i braku aktualizacji informacji na ten temat w aplikacji.
Po drugie, bezpłatne ładowarki można znaleźć w pobliżu większych węzłów komunikacyjnych/punktów przesiadkowych. Tu często jest tak, że darmowe ładowanie przysługuje jedynie właścicielom pojazdów, którzy wkupili (krótko)okresowy bilet na komunikację miejską.
Po trzecie, darmowe ładowarki wciąż trafiają się przy supermarketach, jednak tu dwa zastrzeżenia: poza ewentualnymi opłatami za parkowanie musicie też liczyć się z tym, że czas postoju przy ładowarce będzie ograniczony, a za jego przekroczenie grożą solidne kary. I zazwyczaj czas ten jest też na tyle krótki, że pozwala jedynie na częściowe uzupełnienie stanu naładowania baterii. No ale to zawsze coś.
Inna trudność z darmowymi ładowarkami polega na tym, że są one zazwyczaj mocno oblegane. To z kolei oznacza, że często po prostu nie opłaca się z nich korzystać, a jak ktoś się spieszy, to zwyczajnie będzie musiał poszukać sobie innej opcji. Do tego dochodzi też fakt, iż parametry darmowych punktów ładowania bywają na tyle ograniczone (np. 22 kW; prąd zmienny AC), że podłączanie do nich auta z zespołem baterii o dużej pojemności w zasadzie mija się z celem.
Pamiętajmy ponadto o tym, że przynajmniej część słupków dostępnych bez opłat wymaga posiadania własnych... kabli zasilających. Choć z czasem można się z tym spotkać także w przypadku niektórych ładowarek dostępnych wyłącznie za opłatą.
Dobrą alternatywą na obniżenie kosztów związanych z ładowaniem auta elektrycznego lub hybrydy plug-in jest montaż własnej instalacji fotowoltaicznej. Tyle tylko, że to głównie opcja dla tych, którzy posiadają swój własny dom/garaż i są gotowi „na dzień dobry” ponieść ewentualne koszty związane z montażem paneli oraz całej związanej z nimi instalacji.