Coraz mniejsza liczba producentów decyduje się na sześciocylindrowe rzędowe silniki, ale… na rynku wciąż są tacy, którzy mają je w swojej ofercie. Motor R6 to świetne rozwiązanie pod względem brzmienia, mocy i kultury pracy, ale ma też swoje minusy.
Rzędowy sześciocylindrowy silnik to już nieco melodia przeszłości, bo tego typu jednostki napędowe swoje najlepsze lata mają już za sobą. Szczyt ich rozwoju przypadł na lata 90. i 2000. ubiegłego wieku, dzisiaj wypierane są przez mniejsze motory, które wykorzystują doładowanie. Nie zmienia to faktu, że wciąż są firmy, które tego typu rozwiązania stosują pod maskami swoich samochodów.
Silniki rzędowe są wciąż popularne, ale zwykle mają już tylko trzy lub cztery cylindry. Pozwala to na ułożenie ich poprzecznie, bo przecież większość współczesnych samochodów ma przedni napęd, a nawet jeśli wykorzystuje układ 4x4 to tył dopędzany jest z przodu. Silnik sześciocylindrowy niestety nie mieści się poprzecznie, co wymusza ułożenie go wzdłużnie. Zabiera to sporo przestrzeni w kabinie i wymusza dużą przednią część pojazdu. Do tego coraz mniejsza liczba samochodów ma napęd na tylne koła, co sprawia, że ułożenie wzdłużne silnika traci sens.
Na szczęście są też plusy silnika R6. Przede wszystkim chodzi tutaj o jego kulturę pracy, bo taka jednostka jest dość prosta do wyważenia i co za tym idzie świetnie pracuje. Do tego większa liczba cylindrów to także możliwość zastosowania większej pojemności silnika – bo cylindrów jest zwyczajnie więcej. Sprawia to, że dość wysokie moce można wygenerować z silnika R6 bez użycia doładowania, ale doładowanie (głównie w dieslach) też bywa tu wykorzystywane. Większa pojemność oraz fakt, że silnik jest wolnossący oznacza również dłuższą żywotność silnika i nieco większą odporność na błędy użytkowników – np. wydłużanie interwałów olejowych powyżej 15 tys. km.
Jeszcze 10-15 lat temu silnik R6 nie był niczym niezwykłym w samochodach premium. Zmianę przyniosły przepisy zaostrzające emisje, bo dużo łatwiej spełnić rygorystyczne normy przy pomocy silników o mniejszej liczbie cylindrów, wyposażonych np. w turbosprężarkę. Wystarczy spojrzeć na silniki dostępne np. w BMW E46. Jasne sporo było w tej generacji motorów R4, ale R6 też nie brakowało: benzyniaki miały pojemność: 2.0, 2.2, 2.5, 2.8, 3.0 i 3.2; diesle zaś 3.0 i 3.0. W obecnej generacji serii 3 silniki R6 zarezerwowane zostały już tylko dla topowych specyfikacji i nawet nie ma ich już w wersji 330i xDrive. Motor B58B30 zarezerwowany został tylko dla M340i xDrive, a S58B30 jak literka S wskazuje dla różnych wersji M3. W przypadki diesli dostępny jest jeden silnik R6 – B57D30 z wersji 330d oraz mocniejszej M340d. I tam model, którego znakiem rozpoznawczym były motory R6, praktycznie już ich nie ma, poza topowymi usportowionymi i sportowymi wersjami.
Tym ciekawsze jest to, że silnik R6 wprowadziła niedawno do sprzedaży Mazda. Znaleźć go można na naszym rynku w największym SUV-ie japońskiego producenta, czyli CX-60 i co najdziwniejsze jest to silnik wysokoprężny. Dlaczego to dziwne? Diesle są w Europie na cenzurowanym i coraz rzadziej ktoś decyduje się na wprowadzenie tego typu silnika, a tu dodatkowo o sześciu, ułożonych wzdłużnie cylindrach! Jednostka ta ma sporą pojemność 3.3 litra i dwie wersje mocy: 200- oraz 254-konną. Oczywiście obydwie są hybrydami, ale nie zmienia to faktu, że bardzo Mazdę za to szanujemy. Jakby tego było mało słabsza wersja ma napęd RWD, a mocniejsza 4x4. Producent z Hiroszimy idzie nawet dalej i już za kilka miesięcy wprowadzi o tego modelu także benzyniaka R6 o pojemności 3.3 (również turbodoładowanego) o mocy 284 KM. Model ten dostępny będzie jedynie z napędem na obie osie. Japoński producent przebąkiwał także, że na płycie podłogowej CX-60 powstanie następca modelu 6 (a wspólna płyta oznacza zwykle te same wersje silnikowe i napędów), ale póki co nie wiemy, czy dojdzie to do skutku i przede wszystkim czy to auto trafi do sprzedaży w UE.
Coraz mniejsza liczba producentów stosuje silniki R6, ale nie oznacza to, że nie znajdziecie ich wciąż na rynku. Oprócz wspomnianych BMW i Mazdy tego typu jednostki napędowe ma np. Mercedes. Benzynowy motor R6 o pojemności 3.0 i mocy 367 KM (plus 22 KM z hybrydy) znajdziecie w AMG GT43 i wszystkich modelach oznaczonych jako 450 (np. E, GLE i S). Mocniejszą wersję (moc 435 KM plus 22 hybrydowe konie) znajdziecie w modelach oznaczonych 53 oraz w klasie S 500 (w generacji W222 i produkowanej obecnie W223).
Sześciocylindrową jednostkę wspartą hybrydą znaleźć można także w Range Roverach. W Sporcie turbodoładowane 3.0 oferowane jest jako P440e i P510e (liczby w nazwach oznaczają maksymalną moc systemową tych pojazdów).
Mimo tego, że o świetnych parametrach, silniki R6 przegrały walkę z ekologiom i przednim napędem w nowoczesnych autach. Wciąż nie można im odmówić wytrzymałości, kultury pracy i świetnego dźwięku, ale o R6 bez turbo i hybrydy w zasadzie coraz trudniej. Do tego rzędowe silniki wysokoprężne to już dzisiaj domena tylko topowych SUV-ów i najmocniejszych modeli w gamie. Szkoda!